czwartek, 30 lipca 2015

5. List..

Hej, hej!
Zacznę od tego, że bardzo, bardzo was przepraszam :( Rozdział miał się pojawić dwa tygodnie temu w poniedziałek, a ja odwalam takie coś :( Nie będę się tutaj tłumaczyć, jak ktoś będzie chciał wiedzieć, to mu odpiszę w komentarzu dlaczego co i jak. Teraz zapraszam na rozdział i obiecuję, że to pierwszy i ostatni raz gdy robię takie coś. 
Naat się wywiązała, a ja zawaliłam, przepraszam jeszcze raz.

Objaśnienie:
J: Ja (Rose)
T: Toby
M: Mama
A: Allie
K1: Ktoś 1
K2: Ktoś 2

Pogrubioną i pochyloną czcionką są zaznaczone sms'y.
 ________________________
W domu było nudno, nie wiedziałam co robić, skakałam po kanałach, ale nic ciekawego do oglądania nie było. Wzięłam do ręki telefon i zaczęłam pisać z Tobby'm. Obiecał, że jutro przyjdzie do mnie przed szkołą. Było jeszcze dość wcześnie, ale wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Zjadłam kolację, zrobiłam lekcje i położyłam się spać.
         Kolejne dni mijały, a Tobby codziennie po mnie przychodził. Nadszedł czwartek, byłam  ucieszona, że jutro ostatni dzień, a potem weekend i wreszcie zobaczę się z Louisem i całą resztą.. Rano jak zwykle do drzwi zapukał Tobbias. Otworzyłam mu je, ledwo żywa.
T: Co ty taka.. niemrawa? - zachichotał, a ja szturchnęłam go w ramię.
J: Rób co tam chcesz, nie wiem pij, jedz, oglądaj. Ja idę się.. obudzić - uśmiechnęłam się do niego. Na serio muszę się obudzić. Poszłam do swojego pokoju i wybrałam ubrania na dziś. Postawiłam na miętowe rurki, białą koszulkę na ramiączkach i miętowe conversy. Skierowałam się do toalety i wykonałam poranne czynności. Postanowiłam wziąć też szybki prysznic. Po tym ubrałam się i rozczesałam włosy. Spięłam je wsuwkami, odsłaniając twarz. Nawet nieźle. Po tym nałożyłam szybki, delikatny makijaż i do stroju dołożyłam pasującą biżuterię. Gotowa z pokoju wzięłam torbę i wróciłam do Tobby'ego. On siedział na kanapie z nadgryzionym jabłkiem w dłoni.
J: Wiesz, że mogłeś zrobić sobie kanapkę? - zaśmiałam się, on uśmiechnął się i wzruszył ramionami, dojadając owoc. Nie byłam zbyt głodna, więc zgarnęłam tylko klucze, portfel, telefon i wyszliśmy.
T: Musisz coś zjeść. - powiedział, gdy jechaliśmy na dół windą.
J: Spokojnie, w Starbucksie wezmę kawę i będzie dobrze - posłałam mu uspokajający uśmiech. 
Kilkanaście minut później byliśmy już w szkole, oboje pijąc pyszną kawę. Najpierw "odwiedziliśmy" moją szafkę, gdzie zostawiłam większość książek, a ze sobą zabrałam tylko na 3 najbliższe lekcje. Tobby odprowadził mnie pod klasę, w której miałam mieć historię a potem sam popędził na matematykę. Westchnęłam rozkoszując się ostatnim łykiem napoju, po czym wyrzuciłam kubek. Zadzwonił dzwonek więc weszłam do klasy i zajęłam swoje miejsce w przedostatniej ławce. Nauczyciel wyszedł na chwilę, więc sprawdziłam telefon. Miałam sms-a od mojej przyjaciółki, Allie. Napisała że jej dzisiaj nie będzie. Super..
Dzień minął mi nudno, więc nie spodziewałam się jakichś niespodzianek. Wróciłam do domu i postanowiłam posprzątać. Wszystko szło dobrze i sprawnie, aż w pewnej z szuflad na dnie znalazłam list. Nie chciałam go czytać, ale zdziwił mnie napis, który mówił, że list jest też w sumie do mnie. Zagłębiłam się w treści i wtedy dotarłam do pewnej linijki.
"[...] składamy najszczersze kondolencje i łączymy się w bólu..."
Nie..
Doczytałam do końca i kawałek papieru wypadł mi z rąk.
To niemożliwe..
Przecież..
Stałam sparaliżowana nie wiedząc co zrobić, co myśleć. Zaczęło mi brakować powietrza, więc wzięłam wdech. Ból w piersi był tak wielki, że powietrze nie dotarło do płuc. Tak bynajmniej mi się wydawało. 
Jak to możliwe?! Czemu o tym nie wiedziałam?! 
Szczęk kluczy w zamku obudził mnie z tego odrętwienia. Gniew zaczął się we mnie gromadzić. Zacisnęłam dłonie w pięści i stałam tak. 
M: Cześć Rose! - usłyszałam jej melodyjny głos. Nie odezwałam się. - Rose? Kochanie?
Słyszałam jak idzie w moją stronę. Zaraz wybuchnę, przysięgam.
M: Rosie, wszystko w porządku?
J: Jak śmiesz mnie tak nazywać! - krzyknęłam odwracając się do niej. - Jak śmiesz po tym, co przede mną ukrywałaś?! Jak długo zamierzałaś to ciągnąć? Myślałaś, że się nie dowiem?!
M: O czym ty mówisz, Rose? - spojrzałam na nią z niedowierzaniem. 
J: O tym! - warknęłam i pokazałam jej list.
M: Ja.. Zamierzałam ci powiedzieć.. Ale po twoich urodzinach. Chciałam, żebyś się dobrze bawiła..
J: Myśląc, że mój ojciec nadal żyje i czeka na mnie, tak?! Tego właśnie chciałaś, prawda? Dać mi fałszywą nadzieję na to, że w końcu wszystko się ułoży i będzie dobrze! - łzy zebrały mi się w oczach, ale moja wściekłość nie pozwoliła im wypłynąć. Po za tym, zdecydowanie za dużo razy już przez nią płakałam.- Nie wiem jak mogłam ci wybaczyć. Nienawidzę cię - dokończyłam ciszej, cedząc. Rzuciłam list pod jej stopy i pobiegłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i odetchnęłam. Nie mogę, nie potrafię z nią teraz mieszkać. Jak mogła to ukrywać! Trzęsącymi się rękami wyciągnęłam walizkę i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Od kiedy pamiętam każde pieniądze, które mogłam i chciałam odkładałam na studia. Uzbierała się już dość spora suma, więc na pewno mi wystarczy. Po kilku minutach miałam zapełnione dwie walizki. Było tam większość moich rzeczy. I rzeczy taty. Pieniądze wsadziłam do swojej torby szkolnej. Sprawdziłam, czy aby mam to, co potrzebuję jest spakowane. Gdy byłam pewna, przewiesiłam sobie torbę przez ramię i złapałam za walizki. Wyszłam po cichu i włożyłam szybko buty. Następnie wyszłam, zostawiając swoją zrozpaczoną matkę na kanapie. Najpierw wjechałam windą na dach. Musiałam pożegnać się z tym miejscem. Siedziałam tu z jakąś godzinę. Nagle usłyszałam, jak drzwi się otwierają. Błagałam Boga, żeby to nie była moja mama. Na szczęście to nie była ona.
L: Tak myślałem, że cię tu znajdę - westchnął jakby uspokojony, że mnie tu znalazł. Usiadł koło mnie i wpatrywał się w mój prawy profil. Nie patrzyłam na niego.- Rosalie, co się dzieje?- walczyłam ze sobą, chcąc mu powiedzieć. Nie chciałam tego w sobie dusić.
J: Mój ojciec nie żyje. A moja mama ukrywała to przede mną. Wie od ponad miesiąca. Nic mi nie powiedziała. A jeszcze nawet przy tobie mówiła mi, że pojedziemy do Australii, do niego! - zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na Lou, na którego twarzy malowało się niezrozumienie, ale potem szybko przeszło we współczucie. Nic nie mówił, po prostu mnie przytulił. Potrzebowałam tego, potrzebowałam odrobiny czułości.
L: A te walizki? - spytał cicho.
J: Wyprowadzam się od matki. Nie potrafię przebywać z nią pod jednym dachem po takim czymś - odpowiedziałam równie cicho. 
L: Jeśli chcesz.. Możesz zamieszkać u mnie.. Oczywiście jeśli chcesz..- zaproponował nieśmiało. 
J: Dziękuję, ale nie będę cię wykorzystywać. To nie byłoby fair w stosunku do ciebie.
L: Nalegam. Nie będziesz przeszkadzać. Ja już u ciebie nocowałem, więc można powiedzieć, że to takie odwdzięczenie się - uśmiechnął się, co lekko odwzajemniłam - Naprawdę. Chociaż na jedną noc.
J: Jeśli to naprawdę nie będzie problem..
L: Żaden - zapewnił szerokim uśmiechem. Wstałam, co również zrobił i wzięłam swoje walizki. Tomlinson zaproponował pomoc, ale i tak już wiele dla mnie zrobił. Zjechaliśmy na dół, a on jęknął - Proszę, daj ci pomogę. - gdy chciałam odmówić po prostu wziął ode mnie bagaże. Pokiwałam głową i szłam za nim w ciszy. W końcu dotarliśmy do wieżowca o podobnej wysokości do tego, w którym ja mieszkam.. mieszkałam. Sama nie wiem, mam mętlik w głowie. Louis pokazał mi pokój, w którym miałam się rozgościć. Postawił bagaże i ulotnił się, abym się "za klimatyzowała" jak to ujął. Rozpakowałam kilka rzeczy i przebrałam się w coś wygodniejszego. Znaczy w dresy i t-shirt. Wyszłam z pokoju i zawołałam cicho Lou.
L: Tutaj! Znaczy w kuchni! Znaczy prosto i na prawo! - zaśmiałam się cicho na co on wyskoczył jak oparzony - Czy ty się właśnie zaśmiałaś? - oczy mu się rozświetliły a ja wzruszyłam ramionami. Uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie do kuchni. On jest naprawdę niesamowity. Spojrzałam na stół gdzie przygotowane było jedzenie. Zerknęłam na zegarek. To albo wczesna kolacja albo późny obiad. Sądząc po daniu, raczej późny obiad.
J: Nie wiedziałam że umiesz gotować - powiedziałam rozkoszując się pysznym smakiem lasagne. 
L: Bo nie umiem. Z reguły żywię się lasagne, spaghetti, jajecznicą i kilkoma innymi daniami - zarumienił się lekko.
J: No to masz szczęście bo ja gotuję całkiem nieźle - uśmiechnęłam się lekko, a co tam, nie zawsze muszę być skromna. Tym bardziej, że jestem w tym całkiem niezła. Tylko że moje lenistwo nie pozwala mi na rozwijanie swoich "zdolności" kulinarnych.
L: W takim razie zróbmy tak. Będziemy gotować na zmianę. Jeden dzień ja, drugi ty. I skoro tak bardzo źle czujesz się z tym. że mieszkasz u mnie, to możesz robić zakupy na te swoje dni gdy gotujesz. 
J: Dobrze - zgodziłam się. Dokończyliśmy posiłek po czym poszłam do na razie swojego pokoju. Tam zajrzałam do telefonu gdzie był sms od Allie.

Allie: Cześć xx Wpadasz dzisiaj do Eleven? 
Rose: Hej x Nie wiem. Pokłóciłam się z mamą.
Allie: Wszystko w porządku? Jak się czujesz? Chcesz pogadać?
Rose: Eh.. Nic nie jest w porządku. Z chęcią pójdę na tę imprezę.
Allie: Jesteś pewna? Nie chcę, żebyś się źle czuła.
Rose: Tak. O której?
Allie: Może przyjdź do mnie o 8pm? Posiedzimy z godzinę i porozmawiamy, a potem pojedziemy. Zaczyna się o 10pm.
Rose: Okej. Do zobaczenia xx

Spojrzałam na zegarek. Mam dwie i pół godziny. Jeśli chcę być u niej o 8 muszę powoli się przygotowywać, więc postanowiłam najpierw wziąć prysznic.
Dwie godziny później, byłam w taksówce, Louis wyszedł ok. 7 mówiąc, że musi coś załatwić. Mówiłam mu że wychodzę, a on tylko kiwnął głową i wyszedł. To musiało być coś ważnego. Niecałe 20 minut później stanęłam przed domem przyjaciółki. Gdy moja dłoń była centymetry od drzwi, Al otworzyła drzwi i zaśmiała się serdecznie.
A: Jak zwykle przed czasem - zachichotałyśmy i wciągnęła mnie do środka.
Rozgadałyśmy się i dopiero 15 minut przed 10 opuściłyśmy jej dom. Lekko spóźnione wpadłyśmy do środka i zaczęłyśmy szukać jakiejś wolnej loży. Żadnej nie było więc lekko zawiedzione skierowałyśmy się do baru. Przechodząc obok jednej z loży zaczepili nas, właściwie dwaj mężczyźni. Wyglądali na takich w naszym wieku, ale nie nazwałabym ich chłopcami.
K1: Cześć dziewczyny, szukacie loży? - uśmiechnął się blondyn przyjaźnie.
J: Tak właściwie to..
K2: Ale chodźcie! Jesteśmy tylko my, nasi przyjaciele nas wystawili, więc loża jest praktycznie wolna! - krzyknął Mulat uśmiechając się krzywo. Spotykając karcący wzrok blondasa, zmienił go na dziwny, chyba przyjazny uśmiech. Spojrzałam na Allie, która rozpromieniła się na ich słowa.
J: Nie wiem.. Nie znamy się ani nic.. 
K1: Jestem Niall, a to Zayn - wskazał na szatyna. Pokiwałam głową, ale się przywitałam. Nie wyglądali na pijanych, może po prostu chcieli być mili?
A: Allie - przedstawiła się moja przyjaciółka - A ta niemowa to Rose. Zazwyczaj mówi więcej - zaśmiała się i przysiadła się do nich zachowując duży odstęp. Wykorzystuje okazje będąc ostrożną i uważną. Uwielbiam ją taką. Usiadłam na przeciwko niej, obok Zayna. Spiął się lekko, ale zaraz rozluźnił. Zapowiada się dość ciekawie..

__________________________
Mamy nadzieję, że mimo opóźnienia i tak będzie spełniony warunek! :) Myślimy, że standardowo 8 komentarzy? Pod 4 rozdziałem było ich 11! :D
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!!!


Liv & Naat

poniedziałek, 13 lipca 2015

4. Beztroski dzień.. :3

Hejo hej! :*
Naat ma mało czasu, ale Liv daje świetnie sobie rade w pisaniu! 
Nie to że Liv pisze wszystko, a Naat nie ma w tym żadnego udziału, myślę że praca jest rozłożona po połowie :*
Okay, zapraszam na 4 już rozdział!


Objaśnienie:
J: - ja (Rose)
L: - Louis,
M: - Mama.
______________________


Tak więc dałam Louisowi koszulkę i dresy taty. Pokazałam gdzie jest łazienka i wróciłam do swojego pokoju. Również wzięłam jedną z koszulek taty i umyłam się w łazience mamy. Spryskałam jej perfumami i po życzeniu Louisowi spokojnej nocy położyłam się spać..
          Otworzyłam oczy z samego rana, przeciągnęłam się na łóżku i jeszcze z zamkniętymi oczami powędrowałam do łazienki. Wykonałam wszystkie poranne czynności i wróciłam do mojej sypialni by się ubrać, wybrałam ciemne rurki i luźniejszy sweterek w kolorze bordo, włosy związałam w luźnego warkocza, niemal rozpadającego się i pomalowałam się jak zwykle. Czułam jakbym musiała o czymś pamiętać, zeszłam do kuchni zastanawiając się co to było i gdy tylko przekroczyłam jej próg, wiedziałam już. Uśmiechnęłam się widząc nowego przyjaciela w kuchni, w dodatku, robiącego nam śniadanie.
J: Cześć. - odwrócił sie w moją stronę i oczarował mnie swoim uśmiechem.
L: Hej, wyspałaś się? - postawił na stole pachnące naleśniki i wskazał gestem na krzesło abym usiadła. Wykonałam to i chwilę czekałam aż sam usiądzie, podał nam po gorącej herbacie i zachęcił do jedzenia. Jego śniadanie było bardzo pyszne, pierwsze od bardzo długiego czasu spędzone w miłej atmosferze i w towarzystwie, potrzebowałam takiego kogoś w swoim życiu!
J: Dziękuję Ci.. - uśmiechnęłam się wdzięcznie i sprzątnęłam po posiłku.
L: Nie ma za co i cieszę się że mogłem tu być. - spojrzałam zaskoczona na niego - No wiesz, twoje szczęście to moje szczęście. - zmieszał się i chciał się wytłumaczyć, ale pogrążył się jeszcze bardziej. Na jego polikach wymalowały się różowe plamki, które chcąc nie chcąc dodały mu uroku. Odwróciłam wzrok i udałam, że szukam czegoś w lodówce. Czemu ja zaczęłam sie rumienić?!
L: Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie. Odwróciłam się dopiero wtedy, gdy byłam pewna, że moje policzki są normalnego koloru.

J: Tak, tak, po prostu szukałam mojego ulubionego.. czekoladowego mleka. - wymyśliłam.
L: Tu jest.. - sięgnął ręką nade mnie i podał mi kartonik. Mruknęłam ciche podziękowanie i skierowałam się do salonu. Brunet poszedł za mną. Siedzieliśmy oglądając telewizję przez kilkanaście minut, aż moja mama weszła do środka ze skruszoną miną.
M: Kochanie.. Ja..
J: Mamo nie, nie chcę.. - Lou zatkał mi usta, przerywając mi i zaskakując mnie.
L: Wysłuchaj chociaż. - powiedział cicho i zabrał dłoń. Byłam zdziwiona, ale on zawsze postępował rozsądnie, więc skoro twierdzi, że powinnam jej wysłuchać, zrobię to.
J: Dobrze mamo, słucham co masz do powiedzenia? - nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy, spuściłam wzrok.
M: Rosalie, przepraszam cię bardzo, wiem, że zachowywałam się okropnie, nie wiem co we mnie wstąpiło.. Jest mi tak strasznie przykro, nawet nie wiesz jak bardzo żałuję swojego postępowania. Kocham cię nad życie i nie wyobrażam sobie, co przechodziłaś, gdy ja zachowywałam się jak.. jak.. suka! - byłam zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa. Nareszcie wraca moja mama.. Ale na pewno nie wybaczę jej tego tak z dnia na dzień.
J: Mamuś, ja też cię kocham.. Nie wiem, nie rozumiem.. Ale nie chcę wiedzieć, co Tobą kierowało i dlaczego się tak zachowywałaś.. Wiem, że na pewno chcę ci wybaczyć, ale nie mogę tego zrobić ot tak. Nie potrafię.. - ostatnie zdanie wyszeptałam.
M: Kochanie wiem, wiem to doskonale.. Twój ojciec.. Masz to po nim. - uśmiechnęła się do mnie przez łzy, a ja wstałam i przytuliłam sie do niej. Niezależnie od tego, jak bardzo mnie zraniła, chcę jej wybaczyć.. Przez kolejne godziny siedzieliśmy ja, mama i Louis i śmialiśmy się z jakiegoś głupiego teleturnieju. Było naprawdę fajnie. Nadeszła pora obiadu, a moja mama spojrzała na mnie przepraszająco.
J: Masz popołudniową zmianę?
M: Tak, nie chcę brać wolnego, żebyśmy mogły pojechać na miesiąc do Australii na wakacje. - uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam gest trzy razy mocniej. Nie mogę się już doczekać. Moja rodzicielka poszła do kuchni i przygotowała spaghetti, a potem przygotowała się do pracy. - Wrócę późno, koło 22. Bawcie się dobrze. - przytaknęłam i pociągnęłam Louisa do kuchni. Nałożyłam nam obiad, po czym go skonsumowaliśmy.
J: A więc co chcesz teraz robić? - zapytałam uprzejmie zmywając naczynia.
L: Może poszlibyśmy do parku, na spacer albo coś? - zaproponował. Zgodziłam się chętnie i dokończyłam sprzątać. Potem poszłam do łazienki, poprawiłam delikatny makijaż, rozpuściłam i rozczesałam włosy. Gotowa wróciłam do Lou, który akurat zakładał buty. Zrobiłam to samo i wyszliśmy. Świetnie się bawiliśmy, zachowywaliśmy się jak dzieci, huśtaliśmy na huśtawkach, biegaliśmy po parku. Ja uciekałam, on próbował mnie złapać. W końcu nie miałam siły biec dłużej i schowałam się za drzewem.
L: Rosalie, gdzie jesteś? - wołał śmiejąc się. Zakryłam usta dłonią i przygryzłam dolną wargę, by przestać tak dyszeć po długim biegu i żeby się nie roześmiać. Przymknęłam oczy i uspokoiłam się. Gdy je otworzyłam, jakby z pod ziemi przede mną wyrósł Louis - Tu cię mam! - krzyknął i zaczął mnie łaskotać.
J: Dobra, dobra! Przestań, proszę! - chichotałam rzucając się na boki. Louis puścił mnie i usiedliśmy na trawie. Rozkoszowałam się słońcem i wspaniałą pogodą. Brunet robił to samo. Po jakimś czasie postanowiliśmy wracać. Odprowadził mnie pod blok.
L: No to pójdę już. Dzięki miło było.. - potarł kark i uśmiechnął się nieśmiało. To był cudowny widok.
J: Taak.. - przeciągnęłam - Do.. jutra? - spytałam z wyczuwalna nadzieją.
L: Chciałbym, ale jutro poniedziałek, masz szkołę..
J: Rzeczywiście..  No cóż w takim razie do przyszłego weekendu! Mam wtedy urodziny!- uśmiechnęłam się szeroko. Fajnie będzie je spędzić z przyjaciółmi.
L: Tak, może uda mi się znaleźć jeszcze czas w tygodniu. - posłał mi ostatni uśmiech i spojrzenie, po czym poszedł do domu. Ja również.
         W domu było nudno, nie wiedziałam co robić, skakałam po kanałach, ale nic ciekawego do oglądania nie było. Wzięłam do ręki telefon i zaczęłam pisać z Tobby'm. Obiecał, że jutro przyjdzie do mnie przed szkołą. Było jeszcze dość wcześnie, ale wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Zjadłam kolację, zrobiłam lekcje i położyłam się spać.

..
_____________________
Co sądzicie?! 
Ja sądzie że minimum 8 komów napiszecie!! :*
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

 


Naat & Liv..

środa, 8 lipca 2015

3. Chciałabyś zjeść ze mną obiad?

Witamy znowu! :) 
Według obietnicy- rozdział dzisiaj! 
Dziękujemy za spełnienie warunku! ^^
Mamy nadzieję, że rozdział się spodoba!! <3

Objaśnienie:
J: - Rose,
L: - Louis,
C: - coś.
__________________
Spojrzałam znowu na Lou, który patrzył się w tamtą stronę przerażony - Spokojnie, to tylko kruk – parsknęłam i odwróciłam wzrok. Chłopak przytaknął i starał się znowu wyluzować.
L: Może jednak wejdziemy do środka..?
J: Skoro to jest to, czego chcesz.. - wzruszyłam ramionami i wstałam. On również się podniósł i razem skierowaliśmy się w stronę drzwi.
C: Rosie.. - spojrzałam w stronę tego dźwięku, to przezwisko.. I wtedy zobaczyłam tatę, który stał na krawędzi. Odwróciłam się znowu do drzwi, a potem z oczami wielkości pięciozłotówek z powrotem do, jak mi się wydawało, taty. Jednak nikogo tam nie było. Zrobiło mi się strasznie smutno.
L: Rosalie, wszystko okej? - w jego głosie wyczułam nutkę przerażenia, ale pewnie to też były zwidy, więc zignorowałam je. Louis otworzył przede mną drzwi, weszłam do środka i zeszłam po drabince. Brunet po chwili stanął koło mnie z nieśmiałym uśmiechem. Nie patrzył mi w oczy, chociaż wwiercałam w niego swój wzrok. Po kilku sekundach otrząsnęłam się i poszliśmy w stronę windy. Czekając na nią, spojrzałam po raz kolejny w stronę chłopaka, jak się okazało on również na mnie patrzył, spuściłam speszona wzrok.
J: Teraz idziesz do domu? - spytałam cicho.
L: Nie wiem, a czemu pytasz? - wzięłam głęboki wdech i po prostu powiedziałam.
J: Tak sobie myślałam.. - zacielam sie - Wiem, że praktycznie dopiero co się poznaliśmy, ale może chciałbyś wpaść i napić się herbaty?
L: Ja.. Chętnie - powiedział z uśmiechem i gdy drzwi windy się otworzyły, weszliśmy do środka. Od razy wcisnęłam guzik z numerem piętra, na którym mieszkam. Cisz wypełniła małe pomieszczenie, nie była ona ani uciążliwa, ani uspokajająca. Taka... Nijaka. I mimo to z ulgą odetchnęłam, gdy drzwi windy sie rozsunęły na odpowiednim piętrze i mogliśmy wysiąść. Zaczęłam kierować się w stronę swojego mieszkania, Lou szedł tuż za mną. Otworzyłam drzwi i pchnęłam je, weszłam do środka, a brunet przez chwilę się wahał. Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się delikatnie. Odwzajemnił ten gest dwa razy mocniej i przekroczył próg. Zamknęłam za nim drzwi i poszliśmy do salonu.
J: Chcesz się może czegoś napić? Coś zjeść?
L: Proszę - pokiwał głową na tak, więc zniknęłam w kuchni. Na blacie postawiłam dwa kubki do nich wrzuciłam po torebce swojej ulubionej herbaty Twinning English Breakfast. Wstawiłam wodę, z szafki wyjęłam ciastka i po chwili zaparzyłam napój. Postanowiłam zrobić też małą przekąskę, dlatego też chleb żytni pokroiłam na małe, kwadratowe kawałeczki, na nie położyłam różne składniki, wędlinę i różne pasujące warzywa. Zadowolona ze swojego dzieła z triumfującym uśmiechem zaniosłam jedzenie i picie do salonu. Louis stał przy oknie, właściwie szklanej ścianie, że tak powiem, i wpatrywał się w panoramę Nowego Jorku. Jego spojrzenie było nieobecne jakby myślał nad czymś intensywnie. Rozłożyłam kubki i talerzyki na stoliczku, po czym podeszłam do niego. Lekko go szturchnęłam, na co jakby się obudził. I przestraszony spojrzał w moje oczy.
J: Lou! - zaśmiałam się szczerze. Jeju, jak mi tego brakowało.
L: Lou? - zawtórował mi i uniósł jedną brew. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się od niego, kierując do kanapy, zrobił to samo. Jedliśmy i piliśmy w ciszy.
J: A więc Louis..- zaczęłam - Może opowiesz mi coś więcej o sobie? Ja potem mogę zrobić to samo. - zaproponowałam
L: W porządku. A więc moje pełne nazwisko brzmi Louis William Tomlinson, mieszkam kilka przecznic dalej, urodziłem się w Anglii, ale moja mama zawsze chciała mieszkać tutaj. Dlatego w wieku 5 lat się przeprowadziliśmy. Od tej pory mieszkam tu, chociaż biorąc pod uwagę to, co robię, bardzo dużo zwiedzam. Planów na przyszłość jako takich nie mam, marzeń też nie. Obecnie nie mam dziewczyny.. No, to chyba tyle. A co z tobą? - uśmiechnął sie na zachętę
J: Ja? No cóż.. Moje pełne nazwisko to po prostu Rosalie Parker. Urodziłam się tutaj, w Nowym Jorku. Do niedawna mieszkałam na obrzeżach miasta, w domu jednorodzinnym. Później z pewnych powodów musiałam przeprowadzić się do centrum, i tak właśnie mieszkam tu niecały rok. W przyszłości chciałabym mieć swoje studio fotograficzne, założyć rodzinę i.. po prostu żyć szczęśliwie. To są plany jak i marzenia. Nie mam chłopaka, no i chyba powiedziałam wystarczająco dużo.. - spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam malującą się w nich troskę. Odwróciłam wzrok i westchnęłam. Upiłam łyk jeszcze ciepłego napoju i pozwoliłam, by jedna, jedyna łza spłynęła po moim policzku. Starłam ją palcem i uśmiechnęłam się do Louisa. Kontynuowaliśmy naszą rozmowę, chłopak co chwilę mnie rozśmieszał, sprawiał, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nadeszła jednak pora obiadu i mój brzuch zaczął domagać się jedzenia. Dość głośno.
J: Ehm.. Przepraszam. - mruknęłam rumieniąc się lekko.
L: Spokojne, wiem co czujesz. - zachichotał i złapał się za brzuch. Nagle spoważniał i wbił we mnie swój wzrok - Chciałabyś zjeść ze mną obiad? - zastanowiłam się chwilę. Czy to aby na pewno mądre? Chociaż.. Już go zaprosiłam do domu i powiedział mi trochę o sobie..
J: Chętnie.. - uśmiechnęłam się - Tylko pójdę się przebrać.. - wstałam i poszłam do swojej sypialni. Z szafy wyciągnęłam białe rurki, miętową koszulę i białe conversy. Rozczesałam i wyprostowałam włosy. Rzęsy musnęłam tuszem, usta pomadką. Spryskałam się perfumami i wzięłam głęboki oddech. Na koniec założyłam na rękę jeszcze złoty zegarek i złoty naszyjnik na szyję. Sprawdziłam godzinę. Zajęło mi to tylko 7 minut. Nieźle. Do kieszeni spodni wsadziłam swoją BlackBerry, po czym wróciłam do Lou. Rozejrzał się po pokoju bardzo zdziwiony.
L: Kim jesteś i co zrobiłaś z Rosalie?
J: To ja, głupku - zaśmiałam się.
L: Nie sądziłem że dziewczyny mogą tak szybko się przebrać i w ogóle. - wskazał na mnie ręką, po czym uśmiechnął się - Chodźmy już, umieram z głodu.
J: Czekaj.. Wezmę pieniądze..
L: Przecież powiedziałem, że zabieram cię na obiad - przewróciłam oczami i zgarnęłam troszkę pieniędzy z pudełeczka. Następnie wyszliśmy, a ja zakluczyłam zamek. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w jakiejś małej knajpie. Była fajnie urządzona i do tego przytulna. Zjedliśmy przy miłej rozmowie. Potem Tomlinson odprowadził mnie pod same drzwi do mieszkania.
L: To ja już pójdę..
J: A może.. Chciałbyś wejść jeszcze na chwilkę? - zapytałam nieśmiało.
L: Jeśli chcesz.. - uśmiechnął się delikatnie.
J: Tylko zobaczę, czy moja mama jest już w domu. - powiedziałam zerkają na zegarek, wskazujący godzinę 19. Uniosłam brwi. Naprawdę już ta godzina? Weszłam do środka, a Lou za mną, jednak w lekkim odstępie. Z salonu dobiegały głosy. Wyjrzałam zza framugi i zobaczyłam mamę z tą samą gromadką. Łzy napłynęły mi do oczu. Cofnęłam się gwałtownie i wpadłam na bruneta.
L: Co się sta..
J: Wyjdźmy stąd, proszę - spojrzałam na niego, przez co zmarszczył brwi, ale wyciągnął mnie z domu i zakluczył cicho drzwi. Nie pytając o nic, zaprowadził mnie do windy. Pojechaliśmy na dach. Zaprowadził mnie na skraj i usiedliśmy na małym murku tak, że nogi luźno nam zwisały. Siedzieliśmy jeszcze chwilę po czym rozpłakałam się. Nie pytając mnie o pozwolenie, przytulił mnie i głaskał po włosach. Dziwnie się czułam, ale dzięki temu uspokajającemu gestowi, poczułam się lepiej. Po jak mi się wydawało kilku godzinach Louis zaczął wstawać.
J: Co robisz?
L: Zaczynasz przysypiać, chodź, odprowadzę cię do domu..
J: Słuchaj, wiem, że ledwo co się poznaliśmy, ale nie chcę do niej wracać, nie chcę wracać do jej "przyjaciół" - zrobiłam cudzysłów w powietrzu.
L: Pójdę z tobą.. Jeśli chcesz, mogę zostać, spać na kanapie, czy coś..
J: Naprawdę..?
L: Tak. - po tych słowach pojechaliśmy z powrotem do mieszkania. Weszliśmy po cichutku i ku mojej uldze i jednocześnie niesmakowi i bólu w sercu moja mama wyszła. Ulokowałam Louisa w pokoju gościnnym, który znajdował się obok mojego. Dałam mu jakąś koszulkę mojego taty, którą miałam w szafie. Tak, mam w swojej szafie ubrania taty. Trzy koszule, cztery koszulki, dwie pary dresów, dwie pary jeansów, jedne czarne spodnie, dwie bluzy.. Tęskniłam za nim. A dzięki temu wszystko nim pachniało. Uwielbiałam to. Tak więc dałam Louisowi koszulkę i dresy taty. Pokazałam gdzie jest łazienka i wróciłam do swojego pokoju. Również wzięłam jedną z koszulek taty i umyłam się w łazience mamy. Spryskałam jej perfumami i po życzeniu Louisowi spokojnej nocy położyłam się spać..
...
________________
Pod poprzednim rozdziałem było 11 komentarzy! :D
Może czas na podwyższenie warunku?! 
11 KOMÓW TO NASTĘPNY ROZDZIAŁ!!!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!!



Liv & Naat

czwartek, 2 lipca 2015

2. Wróć do mnie..

Hejka :D 
Ogromne DZIĘKUJEMY!!! za 12 komów pod 1 rozdziałem! <3 
Zbliżamy się również do 1000 wyświetleń! Za to również bardzo dziękujemy! 
Oto rozdział drugi! Mamy nadzieję, że się spodoba! <3

Objaśnienie:
J: Rose (potem Louis, potem znowu Rose)
N: Nieznajomy
L: Louis
M: Mama Rose
_________________________
J: Tato.. - chlipnęłam - Wiem, że nagrywam się już kolejny raz, ale proszę odbierz.. - łkałam do telefonu. - Brakuje mi Ciebie, nie odzywasz się już, nie dzwonisz.. Nie jest tak dobrze jak miało być, z mamą nie dogaduje się tak świetnie. - łzy ciekły ciurkiem po moich polikach - Wróć do mnie. - rozłączyłam się. Położyłam telefon obok siebie i schowałam twarz w dłonie. Ten dach stał się dla mnie nowym miejscem na smutki.. Usłyszałam jak drzwi się otwierają, z szybszym biciem serca odwróciłam się do gościa. - Kim jesteś?! - krzyknęłam gdy ten ktoś zaczął zmierzać w moim kierunku. Poznałam go, to ten sam chłopak co poprzednio. Dzisiaj było widniej więc tym razem widziałam jego twarz, jest brunetem. Bałam się zdecydowanie mniej, znów czułam takie uspokajające coś, ciepło zaczęło wypełniać moje serce. 
N: Przyjacielem.. Nikim groźnym.. - odpowiedział gdy był już blisko. - Mogę się dosiąść? - spytał cicho, skinęłam tylko głową i chłopak usiadł przy mnie. Nic nie mówiłam, patrzyłam w jego hipnotyzujące tęczówki, takiego błękitu jeszcze nigdy nie widziałam. Coś niesamowitego, niespotykanego.. - Widziałem cię już tutaj.. - uśmiechnął się, zaraził mnie tym. 
J: Tak, ja ciebie też. - spojrzałam przed siebie na zachodzące słońce. 
N: Jestem Louis.. - uśmiechnął się odważniej i wyciągnął dłoń w moim kierunku, uścisnęłam ja ostrożnie również się przedstawiając. 
J: Rosalie.. 

*Oczami Louisa* 

Przedstawiła się ściskając moją rękę, przez ten dotyk poczułem jeszcze mocniej wszystkie uczucia jakie się w niej chowają. To straszne co ja spotkało.. 
J: Co tu robisz o tej porze? Robi się późno.. - spojrzałem w jej oczy, ona również to zrobiła 
R: Sama nie wiem, daje wszystkim od siebie odpocząć. - stwierdziła wzruszając ramionami- A Ty? 
J: Ja? Poznaje Ciebie. - uśmiechnąłem się szczerze. W jej oczach coś błysło, zapaliła się jedna z tych iskierek które pokazują że jest szczęśliwa, radosna. 
R: Dziękuje. - uśmiechnęła się. Nasza rozmowa się znacznie ożywiła, Rosalie opowiadała mi o tym dlaczego tu siedzi, co sprawiło jej zawód.. Zaufała mi, a to tylko moja sprawka, nie żadnych anielskich czarów! 
R: Wiesz, nawet jeśli jesteś Aniołem to i tak znajdzie się ktoś komu będzie przeszkadzał szelest twoich skrzydeł. - powiedziała cicho i spojrzała przed siebie. Serce zabiło mi mocniej i szybciej, nie sądziłem że tak zareaguje na słowo 'anioł'. 
J: To przykre, ale mogę Ci obiecać że mi nigdy nie będzie przeszkadzał szelest Twoich skrzydeł.. - uśmiechnąłem się do niej, dziewczyna odwzajemniła gest z wdzięcznością. 
R: Wiem, że znamy się od może godziny, - ja znam cie od urodzenia, powiedziałem sobie w myślach - ale czuje jakbym znała cie już od dawna. - zmarszczyła czoło w zamyśleniu. 
J: Czasami mamy takie odczucia w stosunku do innych. - znalazłem jakieś wyjaśnienie. 
R: Tak, jeszcze raz Ci dziękuje. - podniosła się z miejsca - Musze już iść.. zabrała swoją komórkę i nie czekając na moją odpowiedź skierowała się do drzwi. Pierwsze spotkanie za nami, zaufała mi, przekonała się do mnie więc będzie prościej ją pocieszać.. Siedziałem jeszcze chwilę, by przemyśleć uczucia, które miotały dziewczyną. Nigdy nie byłem typem anioła, który pchał się komuś do domu, siedział przy kimś 24/7 i widział wszystko. Jednak tym razem coś tknęło mnie, żebym zobaczył, co się u niej dzieje. Znów stałem się niewidzialny i rzuciłem się w dół z wieżowca. Krzyknąłem głośno i rozłożyłem skrzydła. Tak, zdecydowanie to kocham. Zawisnąłem w powietrzu, na wysokości okna, z którego widziałem jej sypialnię. Nie, Lou, nie możesz zaglądać do jej pokoju – skarciłem się w myślach. Z westchnieniem przeniknąłem przez ścianę. Ta sztuczka nie należała do przyjemnych, dlatego anioły rzadko to robiły. Schowałem skrzydła i po cichutku zakradłem się do najbliższego pomieszczenia, którym okazał się salon. Zastałem w nim, jak podejrzewam mamę Rosalie, dwóch facetów i jakąś kobietę, ale po Rose nie było śladu. Poszedłem do następnego pomieszczenia, czyli.. kuchni. Strzał w dziesiątkę. Rosalie siedziała zapłakana telefonem w ręku. Starała się nie szlochać, ale łzy znaczyły ścieżki na jej policzkach. Było mi jej tak bardzo szkoda. Dotknąłem lekko jej ramienia. Odwróciła się w moją stronę i spojrzała mi w oczy. Ale to niemożliwe! Jestem niewidzialny! 
R: Czego znowu chcesz? - słucham?!- Pytam się mamo, czego znowu chcesz!! Po raz kolejny rozwalić mi telefon?! - odetchnąłem lekko z ulgą i spojrzałem na mamę blondynki. Miała przekrwione oczy, co jasno dało mi do zrozumienia, że dość długo już siedzi z tymi swoimi znajomymi. 
M: Kochanie.. Ja.. 
R: Nie nazywaj mnie kochaniem - rzuciła wściekle i poszła do swojego pokoju. Postanowiłem pójść za nią. Gdy wszedłem do jej sypialni, od razu rzuciła mi się w oczy jej sylwetka, zwinięta w kulkę na łóżku. Nie musiałem się otwierać przed nią, żeby czuć targające nią emocje. Pod wpływem chwili podszedłem do niej i położyłem obok. Objąłem delikatnie ramieniem i w takiej pozycji pozostałem. Powoli się uspakajała. Lekko kołysałem nami, aby się uspokoiła do końca. Zacząłem też cichutko śpiewać pewną piosenkę, którą mama śpiewała mi, gdy nie mogłem spać. 
J: Moja maleńka.. Śpij już.. - wyszeptałem i wpływając na nią delikatnie swoimi czarami (a może po prostu czarującą osobowością) sprawiłem, że usnęła. Po kilku minutach ucałowałem jej czoło i wstałem. Zaczęła się wiercić, więc podłożyłem jej jakiegoś pluszaka z półki. Wtuliła się w niego i odetchnęła. Uśmiechnąłem się i wyszedłem. Mimowolnie znów znalazłem się na dachu. Siedziałem i zastanawiałem się, na czym tak właściwie polega rola anioła stróża.. Dotychczas myślałem, że po prostu mam obserwować tę osobę i chronić ją przed aniołami ciemności. Ale dopiero dzisiaj zrozumiałem, że muszę chronić Rosalie przed całym złem tego świata, a w razie konieczności- nawet przed nią samą. To o wiele bardziej skomplikowane, aniżeli się spodziewałem... 

*Oczami Rose* 

Obudziłam się z uśmiechem na twarzy. Nie chciałam psuć tego wspaniałego uczucia, które rozlewało mi się w sercu, tym bardziej, że gdzieś tam moja podświadomość mówiła mi, żebym nie wstawała. Posłuchałam się jej, gdyż nigdy mnie nie zawodzi. Po godzinie przeciągnęłam się i zaburczało mi w brzuchu. Zerknęłam na zegarek. 11? O kurczę, szkoła!! Już chciałam się rzucić, żeby się ubierać i biec, ale.. czy dzisiaj nie jest niedziela..? No tak. Zsunęłam się z łóżka i powlokłam do łazienki. Załatwiłam swoje potrzeby, ogarnęłam się lekko, po czym stwierdziłam, że przyda mi się orzeźwiający prysznic. Zdjęłam ubrania, i weszłam pod ciepły strumień wody. Było bardzo przyjemnie. Namydliłam całe ciało i spłukałam pianę. Tak samo postąpiłam z włosami. Potem znowu relaksowałam się, stojąc pod ciepłym strumieniem, oplatającym moje ciało, ale niestety mój brzuch zaczął domagać się jedzenia, dlatego też z westchnieniem zakręciłam kurki i owinęłam się ręcznikiem. Włosy również zawinęłam i podsuszyłam. Następnie wyszłam z łazienki i wróciłam do sypialni. Przebrałam się w jakieś legginsy, t-shirt i lekko przydużą bluzę. Na stopy nałożyłam swoje ulubione papcie. Następnie szybko rozczesałam włosy i zaplotłam je w luźnego warkocza i biegiem dotarłam do kuchni. Przygotowałam na szybko płatki z mlekiem i z prędkością światła je pochłonęłam. Aby mieć pewność, że do obiadu nie zgłodnieję, zgarnęłam jabłko i wróciłam do swojego pokoju. Mam dziwną ochotę znowu pójść na dach. Może spotkam Louisa? Zaśmiałam się na to stwierdzenie. Jakie jest prawdopodobieństwo, że spotkam go znowu i to wtedy, kiedy akurat tak sobie pomyślę? No właśnie, prawie żadne. Mimo to, podświadomość kazała mi tam iść. Dlatego też po 5 minutach, w przebranych butach i z telefonem w kieszeni bluzy, podążyłam do windy. Drogę znałam już niemal na pamięć, doszłabym tam z zamkniętymi oczami. Wspięłam się po drabince i otworzyłam drzwi prowadzące na dach. Odetchnęłam świeżym powietrzem i przymknęłam powieki. Nie wiem ile tak stałam. 
L: O! Rosalie! - usłyszałam jego głos. Mimowolnie uśmiechnęłam się. 
J: Cześć Louis - przywitałam się skinieniem głowy. Później już się nie odzywaliśmy. Nogi mi zdrętwiały, więc oparłam się o ściankę przy drzwiach, a brunet zajął miejsce obok mnie. Miło się z nim tak po prostu siedziało. 
 L: Jak się czujesz? - zapytał cicho. 
J: Jest.. znośnie – wykrzywiłam usta w grymasie, co zauważył. Troska, która przepełniała jego cudowne, niebieskie oczy uspokoiła mnie. Już gdzieś widziałam te oczy... Otrząsnęłam się i kątem oka zobaczyłam czarne skrzydła. Obróciłam się, ale nic już nie widziałam. Spojrzałam znowu na Lou, który patrzył się w tamtą stronę przerażony - Spokojnie, to tylko kruk – parsknęłam i odwróciłam wzrok. Chłopak przytaknął i starał się znowu wyluzować. 
L: Może jednak wejdziemy do środka..?

____________________
No to drugi też już poszedł! Opłacało wam się czekać?! Piszcie! Wasza opinia bardzo motywuje!!
A jaki warunek stawiają wam Liv & Naat?! 10 komów!!!!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!!!!!!!!!!!



Naat & Liv